poniedziałek, 20 maja 2013
Nowy Wampir - Seter!
Imię i Nazwisko- Seter (Prawdziwego imienia i nazwiska nie poda)
Wiek- 18 lat/ 94 lata
Płeć- Mężczyzna
Charakter- Seter jest twardy jak kamień. Cichy i tajemniczy. Wierny jak pies i jest gotów walczyć za przyjaciół. Jest racze typem samotnika. Nieraz lubi poflirtować z dziewczynami ale głównie trzyma się z boku. Dosyć wredny i strasznie uparty. Nienawidzi sprzeciwu i wymaga szacunku. Bezwzględny i bezduszny ale nieraz kochany i łaskawy. Ma wytatuowany (w historii jest napisane dlaczego) numer 666. Na ciele ma pełno blizn po torturach.
Hobby- Lubi czytać książki, słuchać muzykę, chodzić bez celu po lesie.
Motto-
Dodatkowe moce- Umie spojrzeć w kogoś przyszłość i pokazać swoją, czyta w myślach.
Dieta- Ludzka
Rodzina- Nie żyje
Dziewczyna- Nie ma. Która by go zechciała?
Żona- Nie ma
Dzieci- Nie
Historia- Urodził się w Polsce w roku 1921. Dorastał jak zwykły chłopak chociaż w domu nie miał lekko. Nie przelewał się dobrobyt, a butelka za butelką. Z kluczem na szyi małolat śmigał po mleko. Gdybał czy wrócą rodzice, przecież nie mają do czego.Zwinięty jak embrion, głodny czekał w pustym domu. Chciał to powiedzieć komuś, ale zwierzał się ścianom z betonu. Nie ma kto mu pomóc, ciągle pytał czemu on. Prosił Boga jeśli tam jest, by dał mu zwykły dom. Nagle są, po trzech dniach klucze w zamku. Zrywa się jak pies witając pana o poranku. W progu dłoń na karku, ojciec nie wita go czule. Matka ledwo idąc nie dostrzega go w ogóle. Pomyśl co on czuje ten mały, szczupły chłopak. Nie smak czekolady, milion łez w jego oczach. Brak miłości, brak szczęścia, brak sensu. Dla niego zaszło słońce, świat zatrzymał się w miejscu. Mijają dni, ciągle zatopiony w mroku. Jak statek na dnie zapominany rok po roku. Noce i dnie ciągle sam ciągle z boku. Nawet jego cień nie dotrzymywał mu kroku.Czekał na cud chodź umarła w nim nadzieja. Czuł jedynie głód, on zamieszkał w jego trzewiach. Nie ma piękna, brud we wszystkich jego odcieniach. Czuł jedynie chłód, miał wrażenie że skamieniał..Znieczulony, opuszczony, zapomniany. Jak artefakt gdzieś głęboko zakopany. To prawda, to fakt "Jestem sam, gorzej być nie może" - Powiedział do siebie w norze gdy zapragnął zmiany. Ostatkiem sił zdobył się na ten czyn. Niech się rozpłynie przeszłość jak z papierosa dym. Idź, nie wspominaj ze światem się pojednaj. Zamknął za sobą drzwi, na kartce napisał "Mamo, tato, żegnaj". Gdy uwolnił się od piekła, braku domowego ciepła. Na zimnej płycie dworca po jałmużnę co dzień klękał. Już nie pamiętał co to znaczy być człowiekiem. Sypiał razem ze szczurami naznaczony miejskim ściekiem. Z deszczu pod rynnę, ciągle ciułał się bez celu. Ludzi wokół jak on wielu, "Szczęście, gdzie Cię szukać przyjacielu?". Mawiał do kota bez oka, z kulawą łapą. Ogrzewali się nawzajem czekając w mrozie na lato. Gdy nadeszło Gestapo, na budynki spadły bomby. Zamienił dziurawe palto na dwie kukurydzy kolby. Poczuł, że koniec to już tylko kwestia dni. Gdy płonęło miasto ludzie z krzykiem umierali w nim. Złapał za karabin, pogrzebał głęboko strach. Zapłonęła w nim nadzieja, pogrzebie ją tylko piach. Ku wolności lecą serie, niechaj mu sprzyja Bóg
To Seter, waleczne serce - Niechaj przepadnie wróg! Armia Krajowa to upragniona rodzina. Ta której nigdy nie miał, pośród partyzantów przyjaźń, Chodź wielu z nich padało jak kamień na szańcu, Odnalazł sens istnienia, dzielił go z życiem powstańców. Pewnego razu gdy batalion poszedł w ogień. Przed wojną pewien człowiek napoił ich napojem - wampirzą krwią. On walczył aż do końca choć kula zraniła nogę. Na jego oczach konała jego rodzina. Ich imiona na pomnikach, naród ich nie zapomina. Obudził się w pociągu, upchani po brzeg jak bydło. Jako wampir. Wagon towarowy, ludzie głodni każdy szlocha cicho. Już wiedział co go czeka, nadzieja jak róża zwiędła To podróż w jedną stronę, w duchu wyszeptał do wolności "Żegnaj". Uwięziony przez istoty opętane przez szatana. Znosił każdą torturę, cierpienia potworna skala. Skóra i kości, oczy przesiąknięte bólem. Nie błagał ich o łaskę gdy tatuowali numer. Śmierć zbierała chórem, ludobójstwa plony. Synowie, ojcowie, córki, matki, żony. Kiedyś zapytał jej kiedy po niego przyjdzie. Ona odpowiedziała gdy czas na ciebie nadejdzie. Przez to słyszał chóry, śpiew, demonów armia. Kościotrupa postury leżał we własnych fekaliach. Nie on jedyny upodlony w roli chwastu. Nie on jedyny był ofiarą holokaustu. Nie kilkunastu, nie kilkudziesięciu. Nie kilkuset, lecz całe miliony. Niepochowanych, zakatowanych. Zamordowanych przez hitlerowców szpony. Gdy skończyła się wojna i oswobodzono Auschwitz. Uwolnił się od kata, bata, niewolniczej pracy. Miał szczęście był mocniejszy niż sądził. Lecz pobratymców los, ich uwolnił przez komin. Już nie mógł patrzeć na ten świat tak jak przedtem. Zahartowany jak metal stał się kamieniem. I już nic nigdy nie było normalne. Bo coś w nim umarło i odeszło już na stałe. Postanowił szukać dalej, szukać dalej szczęścia, Popędził ile sił do granicznego przejścia. Gdy stał po tamtej stronie za rogatką kolebka. Nie popatrzył za siebie, w duchu wyszeptał: "Polsko, żegnaj"...
Właściciel- Redum666
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz